Na sklepowych półkach poza mielonymi i ziarnistymi kawami
różnej maści, leżą sobie produkty mniej lub bardziej kawopodobne. Jednym z nich
jest ciesząca się dużą popularnością kawa rozpuszczalna. Nic w tym dziwnego, bo
można ją przyrządzić szybko i sprawnie, bez większych ceregieli. Przegotowanie
wody i zalanie nią kawowego proszku to zaledwie 3-4 minuty (o ile posługujemy
się czajnikiem elektrycznym). Dla porównania przeprowadzenie całego rytuału
robienia kawy w ekspresie ciśnieniowym (biorąc pod uwagę, iż nie jest to
niestety żadna superherodyna za tysiąc złotych) zajmuje mi ok. 15 minut –
różnica w smaku jest jednak kolosalna. Kawa rozpuszczalna powstaje na dwa
sposoby, poprzez aglomerowanie lub liofilizację. Pierwszy sposób polega na
zrobieniu naparu z kawy, a następnie wysuszeniu go gorącym powietrzem, aż
powstanie granulat, drugi natomiast – uznawany za jakościowo lepszy – polega na
zamrożeniu naparu i umieszczeniu go w komorze próżniowej. W niej następuje
przemiana cieczy w stan gazowy, a pozostałością po tym procesie są drobinki
kawy rozpuszczalnej. Kawa taka zawiera mniej kofeiny niż tradycyjna i używa się
do jej produkcji ziaren o niskiej jakości, bo i po co się wysilać skoro i tak
będzie mocno przetworzona. Aromatu kawowego jest w niej co kot napłakał, a i on
w gruncie rzeczy dodawany jest sztucznie… Poza tym nie służy ona zbytnio naszemu
zdrowiu, a wręcz może zaszkodzić, bo zawiera różne śmieci typu emulgatory, stabilizatory
i inny chorobotwórczy badziew.
Jednak większą profanacją od kawy rozpuszczalnej są jej „urozmaicone”
wersje typu 3w1 z mlekiem i cukrem, kawy rzekomo odchudzające albo cappuccino w
saszetkach o różnych smakach w dodatku. Z kawą mają one niewiele wspólnego. Niektóre
nawet zawierają jej jakiś nikły procent (na jednej z saszetek 3w1 widziałam w
składzie 10% kawy), ale w dużej mierze jest to cukier, chemia i aromaty, czyli
znowu chemia. Kawa odchudzająca to w ogóle jakiś dziwny wymysł marketingowców,
bo tak naprawdę każda kawa pobudza przemianę materii, a od tych kawopodobnych
to raczej tyłek urośnie, a nie się zmniejszy, bo zawierają morze cukru. Zmniejszy
się za to zawartość portfela, bo ich cena jest niewspółmierna do ilości kawy
jaką zawierają. Często jednak tego typu kawopodobne dziwadła są opatrzone
napisem - nie „Kawa”, a „Napój kawowy” co
już powiedzmy, jest nieco bliższe prawdy. Takie gotowe napoje znajdują się
również w sklepowych lodówkach, pod postacią kaw mrożonych. Napój taki nie
powala smakiem, za to skutecznie powala składem – ekstraktu kawy jest w nim około 1%. Także tego no… muszą
dawać niezłego kopa…
Produktem kawopodobnym często i gęsto występującym jest także
kawa zbożowa. Kawą jest ona tylko z nazwy, bo poza tym, że obie możesz wypić ze
swojego ulubionego kubka i mają pozytywny wpływ na zdrowie, to nie mają ze sobą
dużo wspólnego. Zbożówka składa się z prażonego żyta, pszenicy, jęczmienia, cykorii
oraz buraka cukrowego i jest napojem kojarzonym w sumie z dzieciństwem.
Ostatnimi czasy można ją zaparzać ekspresowo, w torebkach – jak herbatę. Są też
wersje wzbogacone o witaminy i mleko, ale ja zdecydowanie pozostanę przy swojej
kofeinowej ;) .